Relacja z rejsu stażowego na pływach Aberdeen – Bergen

Ach cóż to był za rejs! Krzyś straszył „śniegiem z deszczem zacinającym w twarz”, a tymczasem pięknie się opalaliśmy. Miały być silne wiatry i walka o przetrwanie,

a większość drogi z Szetlandów do Norwegii pokonaliśmy na silniku, bo wiatr był zbyt słaby. Miała być ciężka praca na deku, a spędzaliśmy sporo czasu na brydżu, szachach, scrabblach oraz łowieniu ryb …kompas

Za to ekipa dopisała rewelacyjna, a byli to

Kapitan: Mirosław Zawiślak

I wachta

Oficer Tomek, w cywilu chirurg z Wrocławia, niby chodził bez skalpela, ale i tak czuliśmy respekt, oraz: Robert, Marek i Jacek (jak on gotuje…)

II wachta

Oficer Krzyś, również główny organizator imprezy, oraz: Małgosia, Magda, Szymek i Janusz (zwany też Generałem, w kambuzie walczył dzielnie o palmę pierwszeństwa z Jackiem)

III wachta

Oficer Piotr, nie bez powodu zwany Baldwinem, oraz: Bolek, Darek i Tomek (Profesor)

IV wachta

Oficer Bartek, w cywilu odpowiada za bezpieczeństwo i nawet kapitan  czuł się z nim najbezpieczniej, robił nam też świetnie zdjęcia oraz: Janusz (Johnny), Artur i Robert

 

Dzień 1  piątek

Zaokrętowaliśmy się „na raty”, bo przylecieliśmy różnymi samolotami. Gedania zbudowana została na bazie starego kadłuba historycznej Gedanii, który powstał w 1975 roku. Kadłub przedłużono do prawie 24 m, a jacht na nowo wyposażono i ożaglowano jako szkuner sztakslowy. Dane jachtu po przebudowie:

gedania

  • długość całkowita – 23,28 m (76,4 ft)
  • szerokość – 5,2 m (17,0 ft.)
  • zanurzenie – 3,2 m (10,5 ft.)
  • moc silnika – 192 kW
  • powierzchnia żagli – 230 m2
  • załoga – 17 +1 osób
  • zapas wody – 3 t.

dane i zdjęcie ze strony http://www.pogoria.pl/pl/content/sy-gedania

Dziewczyny zajęły kajutę kapitańską – przestronną, dwuosobową, pełen komfort. Na jachcie przywitali nas: Kazik – bosman i nasz kapitan Mirek, którzy przeprowadzili szkolenie dla oficerów i poinformowali całą załogę o najważniejszych kwestiach dotyczących postępowania na naszej łódce (np. obsługi toalet, a każda z 3 miała trochę inną specyfikę). Wieczorem, pierwsza, zapoznawcza impreza. Kapitan informuje nas o standardowym rozkładzie dnia: pobudka o 7.00, śniadanie 7.30, obiad 13.30, a kolacja 18.30. Zapowiada też, że jutro wychodzimy o 10.00.

 

Dzień 2 sobotaaberdeen2

Po śniadaniu, o 8, mamy pierwszy apel i podniesienie bandery. Potem zakupy, zakupy, zakupy. Okazuje się, że
niektóre, niezbędne do życia produkty są sprzedawane w Szkocji dopiero od 10, stąd wypływamy z drobnym opóźnieniem. Świeci słoneczko, więc wszyscy opalają się na deku i zacieśniają znajomości. Bartek – ekspert od bhp przeprowadza szkolenie ze swoją wachtą. Nie wierzymy, że tak piękne słoneczko długo się utrzyma, dlatego robimy rozbudowane sesje zdjęciowe. Stawiamy żagle i powoli nabieramy prędkości. Na pierwszy obiadek jemy niezapomniany żurek z kiełbasą z polskiego sklepu w Aberdeen. Kurs na Kirkwall na Orkadach. Po drodze po raz pierwszy spotykamy delfiny. Okazało się, że największe szczęście do ich wypatrywania mają kapitan i Piotrek. Pogoda zmienna jak na Morzu Północnym: chwile słoneczne przeplatają się z drobnymi opadami deszczu. Spędzamy pierwszą noc w morzu. Bartek (ma zacięcie trenerskie) szkoli wachtę z określania pozycji na podstawie zidentyfikowanych latarni.

 

Dzień 3 niedziela

Ranek pogodny, ale niektórzy wciąż czują skutki aklimatyzacji i składają pierwsze pokłony aberdeen3dla Neptuna. Kobiety jednak są twarde… Płyniemy na grocie i genui. Na obiadek Janusz serwuje schabowe (każdy wie że schabowe są zdrowe) i casserole. Wszyscy są zachwyceni. Czy uda się komuś przebić ten wyczyn? Ziemniaczki z czosnkiem, masełkiem i pietruszką stawiają na nogi nawet osłabionych, którzy wpatrzeni w horyzont spożyli obia
dek w kokpicie. Po południu cumujemy w Kirkwall, liczącej ok. 9 tys. mieszkańców stolicy Orkadów usytułowanej na największej wyspie archipelagu. Jesteśmy duzi i mamy duże zanurzenie, kapitanat proponuje zacumowanie do statku Orkadia 2. Potem ruszamy w miasto na kolację. Próbujemy lokalnych przysmaków: tutejszej whisky, haggisa (niektórzy są nim rozczarowani bo zamiast w owczym żołądku serwowany jest w piersi kurczaka). Oprócz nas, w mieście świętują też strażacy, którzy jeżdżą przepięknymi, zabytkowymi wozami strażackimi. Wieczorem tradycyjna portowa impreza.

 

Dzień 4 poniedziałek

Rano mężczyźni ruszają po zakupy, a kobiety na szybki spacer i dluuugi prysznic.
O 11 wyruszamy, ale wcześniej płacimy za postój – 4,80 funtów – jak dla nas cena przystępna. Wynika to z faktu, że Gedania ma status jednostki szkoleniowej i w Wielkiej Brytanii płacimy jedynie koszty prądu i wody. Jest przepiękna pogoda: słońce i przyjemny wiaterek. Podziwiamy okoliczne wysepki: zielone, skąpane w słońcu pastwiska z krówkami i owieczkami, mijamy ciekawy zamek (Balfour Castel) i latarnię morską. Każdy robi co lubi: gramy w brydża, czytamy książki, niektórzy odsypiają nocne imprezy a wachty czujnie realizują zadania. Na obiad rewelacyjna zupa rybna, która cieszyła się niesamowitym wzięciem. Osiągamy jak na razie maksymalną prędkość naszej całej wyprawy: 8 węzłów… Wieczorem mijamy Fair Isle. To wyspa leżąca w połowie drogi pomiędzy Orkadami i Szetlandami. Znana jest z obserwatorium ptaków oraz specyficznego wzoru w robótkach na drutach. Nam jednak będzie kojarzyć się z niezapomnianym zachodem słońca.

aberdeen4

Robimy całą sesję fotograficzną bo faktycznie widoki zapierają dech w piersiach. Noc w morzu, trochę rzuca, zwłaszcza na dziobie.

 

Dzień 5 wtorek

Rano cumujemy w Lerwick, największym mieście archipelagu Szetlandów, położonym na wyspie Mainland. Jak zwykle wita nas piękne słońce, powoli przyzwyczajamy się, że pogodę wieziemy za sobą i po prostu zawsze dopisuje J. Od razu organizujemy wycieczkę autokarową po północy wyspy. Miejscowy kierowca opowiada lokalne historie, a oglądane po drodze widoki są przepiękne.

aberdeen5

Wrażenie robią zwłaszcza fioletowe wrzosowiska kontrastujące z soczystą zielenią wzgórz. Pierwszy przystanek to widok na wyspę Mousa na której znajduje się najlepiej zachowany i prawdopodobnie największy (13 m) Broch. Jest to wieża obronno-mieszkalna z epoki żelaza, zbudowana z kamienia. Pozostałości takich Brochów na Szetlandach jest wiele. Nasz przewodnik pokazuje nam też torfowiska i szczegółowo tłumaczy sposób pozyskiwania z torfu materiału do ogrzewania szetlandzkich domów. To tradycja, która przerwała do dziś. Zatrzymujemy się na krótkie zakupy i już w sklepie pytają nas czy byliśmy na plaży. Jakiej plaży? Na Szetlandach? A właśnie, że są: piękne, piaszczyste. Kierowca zabiera nas właśnie na taką, która w dodatku oddziela Morze Północne i Atlantyk.

aberdeen51

Tomek i Piotr nie wytrzymują i wskakują do Oceanu. Chwile później w ich pobliżu pojawia się foka! Podpłynęła sprawdzić co to za wariaci. Jedziemy dalej i stajemy w pobliżu kolejnej plaży. Nie ma na nią zejścia z lądu, za to pełno na niej wylegujących się fok różnej maści. Zachwyceni, jak rasowi japońscy turyści, robimy masę zdjęć. aberdeen52Do  latarni jedziemy przez … pas startowy na lotnisku. To podobno jedno z dwóch takich miejsc w Europie (obok Gibraltaru), gdzie droga przecina lotnisko. Zatrzymujemy się jeszcze na wysokim klifie obok latarni Sumburgh Head, jednej z 10 głównych latarni umiejscowionych na Szetlandach. Widoki obłędne.  Kolejny przystanek  to Scalloway muzeum. Starszy przewodnik (przyjaciel taty naszego kierowcy) opowiada nam o początkach osadnictwa na Szetlandach, rozwoju rybołówstwa oraz o znaczeniu Scalloway w czasie II wojny światowej. To stąd prowadzono akcje dywersyjne i tutaj przerzucano z/do Norwegii działaczy ruchu oporu. Ojciec naszego przewodnika brał udział w tych akcjach, które znane są jako Shetland bus. Obok muzeum zachodzimy jeszcze do zamku Patricka, earla Orkadów i lorda Szetlandów. Po powrocie do Lerwick jesteśmy tak głodni, że cała pozostała po kolacji sałatka z tuńczyka znika w mgnieniu oka (cały gar!). Zwiad po mieście wykazał brak restauracji, która mogłaby nas pomieścić i wykarmić w przystępnej cenie. Szybka kalkulacja i decydujemy się na polecony przez naszego kierowcę fish&chips na wynos. Wieczorem oddajemy się rozrywkom w mesie: szachy, jungle speed i scrabble, nieliczni wcześniej poszli spać. Dysputa nad wyższością pigwówki nad nalewką na suszonych śliwkach pozostała nierozstrzygnięta.

 

Dzień 6 środa

Rano zakupy: sweterki, szaliczki, kalendarze. Na śniadanko pasta rybna, paróweczki i jeszcze ciepła bagietka, którą Piotrek przywiózł nam taksówką (żeby nie wystygła). Obiad jemy w podgrupach na mieście. Uiszczamy w porcie opłaty (woda jest tu droższa niż prąd). Biorą ryby więc Marek wyciąga wędkę i po chwili mamy już małą zakąskę. Bolek fachowo je sprawia, dokarmiając przy tym mewy, które zleciały się tłumnie.

Wypływamy o 13.33, kierunek Norwegia.aberdeen6 Tradycyjnie już świeci słońce, wieje leciutki wiaterek.  Okazuje się, że Piotr zadbał o deserek i dostajemy prawdziwe lody. Na obiad Janusz przygotowuje quish. Nie rozpracowaliśmy od razu piekarnika, więc niektórzy dostali z zamarzniętym groszkiem lub marchewką, a następni z lekko przypalonym spodem. Dopiero wachta kambuzowa dostała w sam raz. Morze spokojne wiec kolebiemy się ok 3,5 węzła. Przed nami najdłuższy przebieg z Szetlandów do Norwegii. Nocą przechodzimy przez południk 0.

 

 

Dzień 7 czwartek

Flauta. Na silniku przekraczamy granice Norwegii. aberdeen7Przy tym wietrze czujemy się jak na Mazurach: brydż, szachy, scrabble. Jedyne niesnaski dotyczą pożywienia … Czy starczy? Przy obiedzie (przepyszne fajitas, tortilla i gotowana kukurydza z masełkiem – serwowane przez Janusza) rozważamy kogo ewentualnie zjemy w pierwszej kolejności. Ustalamy, że upolowanie wybrańca spadnie na posiadacza największego noża na Gedanii, czyli na Bolka. Od tej pory wszyscy do Bolka odnoszą się z należnym szacunkiem i respektem.

Po południu płyniemy na silniku. Kompletna flauta. Gra parami w scrabble rozgrzała emocje do czerwoności. Magda i Szymek zanotowali historyczna porażkę w brydża (Tomek z Krzyśkiem wygrali 3:2 w drabinkach). Na kolację Janusz serwuje pyszne zapiekanki.

 

Dzień 8 piątek

Rano widzimy Norwegię. Początkowo skały są niskie, wpływamy w pierwsze fiordy. Równocześnie wchodzimy też w zasięg sieci komórkowych, o czym nasze telefony informują intensywnym pikaniem. Zaczynamy od sprawdzenia wyników na IO: siatkarze odpadli, ręczni walczą, Fajdek zawiódł … Wyglądamy jak gimbaza: każdy z komóreczką.

Przybijamy do Bergen. aberdeen8Wita nas salwa armatnia i bicie dzwonów – jest południe. Cumujemy longside, lewą burtą do Loyala, pięknego, drewnianego galeonu „z historią” (1877 r.). Jego załoga okazuje się być bardzo gościnną: podłączyli nas do prądu, my im odwdzięczyliśmy się 2 flaszeczkami, a oni nam straszną ilością owoców morza: krabów, raków, śledzików i przede wszystkim krewetek, którym nawet nasza osiemnastoosobowa załoga nie dała rady.

Zameldowaliśmy swoje przybycie do Norwegii na policji i ruszyliśmy w miasto. Bergen liczy ponad 260 tys. mieszkańców, i zasłużenie znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO, a zwane jest bramą fiordów. Cumujemy tuż obok Bryggen- zabytkowej, drewnianej zabudowy. Tutaj po raz pierwszy natykamy się na toaletę wyłącznie na kartę kredytową.  Po południu ruszamy na zwiedzanie miasta.aberdeen81 Wieczorem Generał puszcza muzę w kokpicie i dobre humory nas nie opuszczają, nawet udało się coś pośpiewać. Bergen tętni imprezami – w Norwegii studenci rozpoczynają rok akademicki. Wszędzie pełno przebierańców, to zdaje się lokalna tradycja. Przeważają rusałki w prześcieradłach i wiankach na głowie (jak nazywa się męska wersja rusałki? Bo takie też chodzą…).

 

 

Dzień 9 sobota

Na śniadanie talarki ziemniaczane z cebulą oraz sałatka ziemniaczana – serwuje Jacek i dostaje brawa. Wszystkim aż uszy się trzęsą. Robimy większe porządki na jachcie i koło 10 wypływamy „we fiordy”. Po drodze znów kapitan wypatrzył delfiny. Nic nie wieje, płyniemy więc na silniku. Koło 18 cumujemy w Osoyro. Gdy tylko dobijamy do kei zaczyna padać deszcz. Miasteczko jest urocze, bardzo zadbane i przemyślane, ale ewidentnie ukierunkowane na przyjemne spędzanie czasu przez emerytów.  Mamy czas wolny i każdy spędza go jak lubi: część idzie na spacer, część gra w brydża, a niektórzy (Marek i Piotr) łowią pół wiadra ryb.aberdeen9 Konieczność zjedzenia jednego z załogantów na razie się oddala, a Bolek swe umiejętności nabyte w wojsku wykorzystuje przy sprawieniu ryb. Z radości część załogi idzie na najdroższe piwo w ich życiu (prawie 70 zł za małe). Ta noc będzie spokojna…

 

 

Dzień 10 niedziela

Rano wypływamy szukać ciekawszych fiordów. Wieje mało, w dodatku w mordę, więc głównie ciągniemy na silniku. Zagłębiamy się pomiędzy wysokie klify, podziwiamy widoki i cykamy foty. Przyroda zapiera dech w piersiach. Ponownie pojawiają się delfiny, świeci słoneczko, a po prawej mijamy wodospad. Na obiad klopsiki z ziemniaczkami i surówka z pora z jabłkiem. Zapasy niebezpiecznie nam topnieją… Cumujemy w malowniczym Sundal.  Widzimy w oddali lodowiec i na decyzje nie trzeba długo czekać: wyruszamy dotknąć śniegu.

aberdeen10

Na łódce zostają kontuzjowani i ochotnicy. Reszta udaje się w kierunku lodowca. Po około 4 km dochodzimy do jeziora Bondhusvatned. To takie nasze Morskie Oko – prześliczne oko boga mórz, pośród gór, w centrum Parku Narodowego Folgefonna, do którego spadają z fiordów wodospady większe i mniejsze. Znów praktykujemy japońskich turystów i galeria zdjęć wzbogaciła się o nowe ujęcia. Przed nami, coraz bliżej Folgefonna – trzeci największy lodowiec Norwegii, zajmujący 168 km2. aberdeen101Podążamy ścieżką wzdłuż jeziora. Po kolejnych 2 km dochodzimy do wodospadu, tu Magda, Szymek i Darek postanawiają zawrócić. Za chwilę zaczyna się podejście pod lodowiec: coraz stromiej i coraz bardziej ślisko. Ostatecznie do lodu docierają Robert i Artur (jak sam twierdzi wciągnięty przez Roberta – doświadczonego taternika). Partiami docieramy na łódkę, gdzie nieoceniona Gosia serwuje wszystkim leniwe i ciepłą herbatę. Spacerek od 10 do 16 kilometrów zrobił swoje, większość wcześniej pada spać, nieliczni wytrwali spędzają czas przy piwie w lokalnej, malutkiej marinie.

 

Dzień 11 poniedziałek

Sundal to zdecydowanie najpiękniejsze miejsce w całym naszym rejsie. Nie chce nam się stąd wypływać,aberdeen11 ale czas pędzi nieubłaganie – rano wyruszamy w kierunku Bergen. W planie nocleg po drodze – w Hjellestad. Całą drogę jest spokojnie – dobra pogoda nas nie opuszcza – słońce i temperatura 23,9C, znów niektórzy żałują, że nie zabrali krótkich spodenek. Ponownie oddajemy się graniu w brydża i scrabble. Dziś górą kobiety. Przepyszny obiad jemy na wodzie: tikka masala, kuskus z warzywami, szparagi, marchewki, Janusz dostaje brawa.  Na miejscu woda ma aż 19 C, chłopaki nie mogą przepuścić takiej okazji: Bolek, Krzysiek, Piotrek, Tomek i Bartek kapią się w morzu. W najtańszym sklepie w Norwegii (według języka zaciągniętego na kei) kupujemy piwo (27 koron, czyli ok. 13 zł za puszkę) i podziwiamy zachód słońca siedząc na deku.

 

Dzień 12 wtorek

Przy odejściu załoga próbowała zostawić Magdę w porcie… Na szczęście (dla Magdy?) Darekaberdeen12 zobaczył ją w ostatniej chwili i manewr odejścia od kei został na chwilę wstrzymany. Po drodze tankujemy paliwo i bierzemy kurs na Bergen. Miasto wita nas jak zwykle słońcem (te info o 89 % deszczowych dni to jakiś mit!). Mamy czas wolny: część idzie na zakupy, a znacząca grupa rusza podziwiać piękne widoki na Floyen wznoszące się nad Bergen. Niektórzy jadą kolejką, inni wspinają się pieszo. Z góry faktycznie roztacza się fantastyczny widok na miasto otoczone fiordami. Wieczorem ostatnia kolacja (Jacek popisał się rewelacyjnym spaghetti, a w nocy poprawił smakiem dzieciństwa: makaronem z cukrem oraz smażoną makrelą złowioną tego dnia przez Marka) i impreza do późna: śpiewy, tance i dużo śmiechu. Kładziemy się później niż zwykle.

 

 

 

Dzień 13aberdeen13

Pobudka, sprzątanie, ostatnie uściski i wymiana telefonów. Wyjeżdżamy, a w Bergen zaczyna padać deszcz…

 

Galeria zdjęć.